Zakończyliśmy kolejny rok. Powitaliśmy Nowy. To czas, który wielu z nas wpędza w pułapkę podsumowań, noworocznych postanowień, rzeczy do udowodnienia światu, niekończących się obietnic…
Tymczasem ja rezygnuję z tego schematu. Noworoczne postanowienia w stylu: przejdę na dietę, zapiszę się na zajęcia jogi, przestanę przeklinać itp. Jakoś do mnie nie przemawiają. Jeśli będę chciała zapisać się na jogę – po prostu to zrobię. Bardziej pod presją chwili, niż obietnicy, której głupio znowu nie wypełnić…
To dla mnie trochę przytłaczające. Dlaczego wraz z początkiem roku mam stawiać przed sobą wyzwania, a później rozliczać się z nich i załamywać ręce, gdyby okazało się, że nie wszystkie udało mi się zrealizować? Nie tak chcę zaczynać Nory Rok. Chcę wejść w niego dumnym, dziarskim krokiem, w ręku trzymając transparent utkany z pewności siebie, wiary we własne siły, odwagi i optymizmu. Transparent, którego kanwą będzie wdzięczność za to, co udało mi się osiągnąć do tej pory. Bez tej wdzięczności, ciężko będzie pójść dalej. Bo ta wdzięczność ma w sobie pokorę i skromność, ale także ogrom motywacji i wiarę w marzenia. Tego nie może zabraknąć w nadchodzącym Nowym Roku!
Dziękuję!
Są dwa rodzaje „dziękuję”. Pierwsze to jedno z czterech magicznych słów, świadczących o kulturze i dobrym wychowaniu. Z tym nie mam problemu i to „dziękuję” przechodzi mi z łatwością przez gardło. Gorzej z tym drugim „dziękuję” – z tym, które potwierdza niejako prawdziwość czyichś słów komplementujących moje zdolności, wygląd, dom, dzieci… To „dziękuję” wciąż wymaga ode mnie sporo pracy. Zwykle towarzyszy mu jeszcze jakiś doczepek w stylu „ale…”. Wygląda to mniej więcej tak:
„Pięknie urządziłaś swój dom.”
„Dziękuję, ale przecież tu jeszcze nie wszystko jest wykończone, brakuje kostki przed domem, garaż nie gotowy, no i ogród wymaga ręki co najmniej architekta przestrzeni…” i tak mogę długo.
„Rewelacyjne to ciasto”,
„Daj spokój, to zwykła szarlotka…” itd…
Za każdym razem umniejszam swoje zasługi, jak gdybym nie była warta tych komplementów i słów uznania. To kwestia wiary w siebie, nad którą musze poważnie popracować, ale jestem wdzięczna za ludzi, którzy potrafią docenić moje starania lepiej, niż ja sama.
A mam za co być wdzięczna!
Mam Rodzinę! Wspaniałego Męża i dwoje cudownych Dzieci, które wspierają mnie zawsze, bez względu na okoliczności. Dla których jestem nie tylko mamą, ale również superbohaterką, aniołem, przyjaciółką, czarodziejką o magicznych zdolnościach i skarbnicą pomysłów na wspólne zabawy. Codzienny tupot małych stóp o poranku jest czymś tak normalnym, że na co dzień zdarza się zapominać o tym, jak bardzo są wyjątkowi. Pośpiech o poranku, natłok spraw w ciągu całego tygodnia i drobne zgrzyty w środku zabieganego dnia czasem przysłonią ten wizerunek. Tymczasem tak bardzo jestem wdzięczna za to, że ich mam. Zawsze!
Szlachetne zdrowie…
To kolejny punkt, którego kompletnie nie zauważamy, dopóki nie zacznie szwankować. Drobne przeziębienie urasta do rangi dżumy, gdy popsuje nam plany, lecz gdy na co dzień cieszymy się dobrym zdrowiem, nie musząc biegać od przychodni do przychodni, wykonywać tysiąca badań i modlić się o cud, rzadko kiedy potrafimy za nie dziękować. Bardzo chcę, by w tym roku było inaczej. Chciałabym mniej narzekać na jesienne infekcje, a bardziej dbać o siebie, zwracając uwagę na dietę mojej rodziny, na sen, odpoczynek, aktywność na świeżym powietrzu. I abym potrafiła dziękować za to, co mamy! Bo zdrowie to naprawdę ogromny dar! Trzeba jedynie chcieć go dostrzec.
Nie tylko mama
Nazwałam swój blog „tylko mama”, trochę z przekory – żeby udowodnić niektórym osobom, że jako „tylko mama” mój dzień jest wypełniony po brzegi i bywa, że nie ma w nim miejsca na ciepłą kawę. W międzyczasie wydarzyło się mnóstwo rzeczy. Tych ważnych i błahych. W międzyczasie sporo zmieniło się także w mojej głowie. Zrozumiałam, że nie muszę nikomu niczego udowadniać, a bycie mamą to przywilej, nagroda i powód do dumy!
Odważyłam się!
Wreszcie, odważyłam się przekuć wyzwanie, jakim jest prowadzenie kuchni bez glutenu w pasję, która zaprowadziła mnie do wydania własnego ebooka! Odważyłam się uwierzyć w siebie i przestałam traktować siebie jak niedouczoną młódkę, która zawsze znajdzie kogoś, kto zna się lepiej. Zamiast tego, zaczęłam wierzyć, że „umiem w bezgluten” i jestem w tym naprawdę dobra! Zaczęłam zauważać komplementy gości, którym smakują moje potrawy, zamiast zbywać je skromnym „no coś ty, przecież to zwykły sernik, nic takiego”. Odważyłam się, pomimo wielu obaw, i za tą odwagę jestem wdzięczna samej sobie!
Naprzód w 2020!
Rozpoczynam ten rok wpisem na blogu. Wpisem, w którym powtarza się niczym mantra słowo „wdzięczność”. Życzę Wam, moi Drodzy Czytelnicy, ale również sobie samej, by ta wdzięczność towarzyszyła nam na co dzień w Nowym Roku. Abyśmy niezależnie od tego, jak nam minął dzień, potrafili, kładąc się spać, podziękować szczerze choćby za jedną rzecz, gest, słowo. Ja dziękuję dziś za nudny dzień! Dokładnie tak! Pierwszy stycznia to dla mnie najnudniejszy w roku dzień, w którym wszyscy odsypiają Sylwestra – tego na Białej Sali, jak i tego piżamowego, na kanapie. Dzień spędzony z rodziną. Dzień pełen przytulasów, układania lego, gry w scrabble i kolorowania świątecznych obrazków z choinką, bałwankiem i saniami św. Mikołaja. Dzień najpiękniejszy ze wszystkich! Dzień, w którym uświadamiam sobie, że naprawdę mam wszystko!