Obowiązki domowe dzieci to ostatnio modny temat. U nas właśnie raczkują, a skłonił mnie do nich pewien schemat, który znacie na pewno: sobota; dzieciaki w trybie 'weekend, czyli mam wolne’; zabawa; nie sprzątnę po sobie, bo szkoda czasu i wymyślanie… Jejku, jacy oni wtedy potrafią być kreatywni… Wycinanie, klejenie, formowanie, doczepianie, przypinanie i te wszechobecne cosie: ścinki, skrawki, papierki, bibułki, słomki, naklejki przyklejone do podłogi, itp. Pośrodku tego wszystkiego Ty – matka w trybie sobota: lista zadań nie ma końca i ciągnie się za Tobą, jak cień; co ogarniesz, to Ci kreatywni zabałaganią z powrotem i to z nawiązką; mamo, kiedy obiad?; teściowa przyjedzie na kawę, więc jeszcze ciasto musi być – domowe oczywiście; mamo, pobaw się ze mną!; kawa zimna (już trzecia wylana dziś do zlewu…); przyjaciółka przesyła Ci zdjęcie swoich świeżo zrobionych paznokci z dopiskiem #sobotni relaks, a Ty skrobiesz właśnie gumę do żucia z dywanu i myślisz sobie, że musisz zajrzeć do słownika, bo pojęcie 'relaks’ wprawdzie gdzieś obiło Ci się o uszy, ale to było bardzo dawno temu i musisz przypomnieć sobie, co oznacza… Zaczęłam się zatem zastanawiać, czy nie wdrożyć listy obowiązków w moim domu, a jeśli tak, to jaki zakres czynności wchodziłby w grę, jak często dzieciaki musiałyby o tym pamiętać, etc. I przede wszystkim, czy to w ogóle ma sens?
Dzieci powinny uczyć się odpowiedzialności już od najmłodszych lat.
Prawda, ale pamiętajmy o złotej zasadzie: wszystko z umiarem. Nie można zasypywać dziecka listą zadań do wykonania, bo trzeba mu dać czas na dzieciństwo, zabawę, czy zwyczajnie – na nudę (tak, tak! Nuda jest dzieciom także potrzebna, ale o tym innym razem). Kiedy zaczniemy zabierać dzieciom ich cenny czas zabawy, kosztem odkurzania, wynoszenia śmieci, mycia samochodu, czy wyprowadzania psa na spacer, to jest spora szansa, że albo po prostu to zbojkotują, albo zrobią, ale z tzw. fochem. Nie zapominajmy, że dziecko, to także forma człekokształtnych. Mniejsza, bo mniejsza, ale zawsze człowiek. A nikt nie lubi, gdy się mu coś odbiera, nakazując w zamian zrobienie czegoś, na co absolutnie nie mamy ochoty. Wystarczy, że do szkoły muszą chodzić. Nie skazujmy dzieci na spędzanie soboty przy odkurzaczach i mopach, bo wypaczymy mu w ten sposób obraz weekendu jako czasu dla siebie, na swoje przyjemności, na pasje, na relaks (gdy już go odnajdziemy w słowniku).
Jednak brak jakichkolwiek obowiązków to przegięcie w drugą stronę. Przyzwyczajenie dziecka, że wszystko zrobimy za nie, na dłuższą metę mija się z celem. I choć sama jestem matką i wiem doskonale, jak to jest, kiedy dzieci swoją pomocą – nawet jeśli garną się do niej same – tak naprawdę wyrządzają więcej szkody, niż pożytku, to tak naprawdę warto okazać im zaufanie, nawet jeśli to oznacza dla nas dodatkowe sprzątanie, czy potrwa sporo dłużej, niż przewidywaliśmy.
Moich rodziców w wychowywaniu mnie i mojego brata wspierała babcia. I choć jej pomoc tak naprawdę była wręcz nieoceniona, i dziś wszyscy jesteśmy jej wdzięczni za to, co dla nas robiła, to jednak zdarzały się sytuacje, gdy miałam serdecznie dosyć tego, że we wszystkim mnie wyręczała. Jako dorastająca dziewczynka zwyczajnie chciałam zrobić coś samodzielnie, spróbować, nauczyć się, zwłaszcza w kuchni, ale nie mogłam, bo babcia martwiła się, że zrobię sobie krzywdę ostrym nożem, albo poparzę dłonie wrzątkiem. W efekcie – wstyd się przyznać – ale w wieku 16 lat nie potrafiłam przyrządzić sobie jajecznicy…
Wniosek – nie należy wyręczać dzieci we wszystkich obowiązkach, bo z czasem okaże się, ze to, co robiliśmy (w naszym mniemaniu) dla ich dobra, w rzeczywistości obróciło się przeciwko nim i pewnie nam za to nie podziękują.
To także kwestia szacunku dla nas i naszej pracy. Skoro chcemy, żeby nasze dzieci zauważały i szanowały to, co robimy (a chcemy – hello!), niech zasmakują, co to znaczy samodzielnie przyczynić się np. do czystości w domu. (Niech zobaczą, jak to jest, kiedy wyszorują podłogę, a my w ubłoconych buciorach… ok, poniosło mnie – darujmy im :):):)) Niech zobaczą, że dzieląc między siebie w rodzinie obowiązki (oczywiście na miarę możliwości), każdy daje coś od siebie, ale i każdy zyskuje – chociażby cenny czas: Kiedy pomogę mamusi, będzie miała więcej czasu, żeby się ze mną pobawić!
A zatem, jak wdrożyć obowiązki, żeby nie przytłoczyć nimi dzieci i na odwrót – skąd wiadomo, że nie wymagamy od naszych dzieci za mało? Czego nie możemy, a czego powinniśmy wymagać od naszych dzieci?
Wszystko, jak zwykle, zależy… od wieku dziecka, jego umiejętności, etapu rozwoju, ale także wielu innych czynników. I tak: innych rzeczy będziemy oczekiwali od chłopca, a innych od dziewczynki. Nie będziemy wymagali od 3-latka, żeby wynosił samodzielnie śmieci, czy od 17-latka, żeby przygotował laurkę na Dzień Babci. Podobnie, jak nie poślemy naszego alergika kosić trawę, tylko dlatego, że inne dzieci w jego wieku już to robią.
Może więc istnieją gotowe listy obowiązków dopasowane do każdego dziecka i sytuacji?
Oczywiście, że istnieją! Internet jest pełen „gotowców”, dostosowanych do każdego wieku, a i ja sama mogłabym pochwalić się kreatywnością i punkt po punkcie wystosować całe listy rzeczy, którymi możecie spędzać Waszym dzieciom sen z powiek, ale… czy to nie powinno być zadanie dla nas – rodziców, którzy znamy najlepiej nasze dzieci!? Dlaczego mamy wymagać od nich sprzątania akwarium, którego nienawidzą i nikt z nimi nie konsultował zakładania w domu hodowli rybek? Z drugiej strony, dlaczego mamy nie uwzględnić przyszywania guzików w liście obowiązków 10-letniej dziewczynki, która uwielbia szyć? Tylko dlatego, że nie było tego na liście wygooglanej w necie? Pod hasłem „wyprowadzanie psa” również nie ma podziału na rasy i o ile 6-letnie dziecko da radę dumnie przespacerować się z yorkiem po osiedlu, to z pełnym energii labradorem rola tego, który wyprowadza i tego, który jest wyprowadzany mogą się odwrócić, nawet u 10-latka.
Zdajmy się na naszą intuicję. Obserwujmy nasze dzieci, rozmawiajmy z nimi, sprawdźmy, czy podołają wszystkiemu, o co chcemy ich prosić, czy wręcz nakazać. Wreszcie, zastanówmy się, czy w ogóle jest sens wypisywać punkt po punkcie obowiązki każdego z domowników? Czy nie można wdrożyć ich w bardziej naturalny, niezauważalny sposób? Kiedy wynoszenie śmieci stanie się obowiązkiem starszego z dzieci, to czy to oznacza, że młodsze, poproszone o to, może się na nas mówiąc kolokwialnie „wypiąć” i powiedzieć „nie zrobię tego, niech brat wyniesie”? I czy ja, jako matka, mam na lodówce wyszczególnione pranie, sprzątanie, gotowanie i robienie zakupów? Czy wypisuję mężowi na kartce, żeby co rano wychodząc do pracy nakarmił psa? Nie – to dzieje się wręcz automatycznie i jest stałym punktem każdego dnia (a przynajmniej zdecydowanej większości dni, bo czasem zdarza się dzień dobroci dla Matki Polki i nie muszę gotować :)), więc może zanim sporządzimy oficjalny spis obowiązków, przedyskutujmy z naszymi dziećmi, czy potrzebne im to w formie papierowej, czy może same postarają się pamiętać o tym, co należy do ich obowiązków. (Pewnie większość z nich będzie się upierała przy drugiej opcji, w myśl zasady: niepisane nie istnieje.)
Moje dzieci – lat 8 i 3,5 same zapragnęły takiej listy. Tzn. konkretnie to Starszy wniósł postulat, bo ma w tym interes i zgrywa się na chętnego do pomocy. Wyczytał w jakiejś książce, że rodzice głównego bohatera nagradzali go za wynoszenie śmieci, czy koszenie trawnika i w ten sposób uzbierał na konsolę, więc postanowił spróbować szczęścia. Młodsza zwyczajnie papuguje za bratem, nie wiedząc do końca, w co się pakuje 🙂 Lista funkcjonuje u nas od trzech dni. Przez funkcjonowanie mam na myśli: wisi na lodówce… Starszy póki co trzyma się jedynie karmienia psa, a oprócz tego ma na liście jeszcze m.in. odnoszenie naczyń do zmywarki, nakrywanie do stołu, wynoszenie śmieci i ścielenie łóżka. Punkt, w którym mowa jest o utrzymywaniu porządku w swoim pokoju i odkładaniu książek na miejsce – jakoś pomija. Młodsza od czasu do czasu pogapi się w listę i prosi o odczytanie jej obowiązków po raz n-ty, po czym z dumą uruchamia zmywarkę z wsadem liczącym aż 3 sztuki, tylko dlatego, że ma zapisane odnoszenie brudnych naczyń ze stołu do zmywarki…
Cóż… Sztuka wymaga ofiar, nawet jeśli tą sztuką jest wypełnianie należycie swoich obowiązków.
Powodzenia przy Waszych listach, jeśli postanowicie kiedykolwiek je sporządzić 🙂
tylkomama
Pytanie czy jakakolwiek lista zadań jest odpowiednia. Czy sami nie robimy ciągłych odstępstw od naszych planów? Życie jest dynamiczne i przynosi kolejne nieuwzględnione w harmonogramie potrzeby z każdą jego minutą. Czy nie trzymając się własnych list możemy tego wymagać od dzieci?
Czy nie powinniśmy nauczyć dzieci priorytetyzacji zadań i jednoczesnego ponoszenia konsekwencji własnego wyboru?
Pozdrawiam i życzę powodzenia i cierpliwości 🙂