Robiąc porządki w piwnicy, natknęłam się na rzeczy po mojej ukochanej Babci. Kiedy otworzyłam zakurzony karton, moim oczom ukazały się między innymi szydełkowe serwetki, które Babunia dziergała własnoręcznie w zimowe wieczory. Znalazłam też zeszyty z rozpisanymi wzorami, książkę haftów, przeróżne szydełka, druty i tamborki, a także mnóstwo innych skarbów. Wszystko to dokładnie takie, jakie zapamiętałam z dzieciństwa. Wróciły wspomnienia, zapachy i morze łez, że nie mam Jej już z nami.
Na tych szydełkach Babcia uczyła mnie robótek ręcznych, zawsze cierpliwie rozplątując supełki, które jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, „same” robiły się na moich włóczkach. Zawsze chwaliła moje prace, chociaż daleko mi było do babcinego kunsztu i estetyki. Czasem brakowało gdzieś jednego półsłupka, czasem zrobiłam o kilka oczek za dużo. Kiedy mi coś nie wychodziło, Babcia powtarzała: „próbuj jeszcze raz, przecież mamy dość włóczki”. Nigdy nie usłyszałam, że się do tego nie nadaję, że jestem za mała, czy zbyt ślamazarna. Nawet mój brat, który jako młodszy, pod wieloma względami obierał sobie mnie na swój autorytet (ha!) i widząc mój zapał, również prosił Babcię o szydełko, nigdy nie usłyszał od Niej, że to przecież nie dla chłopców. Wtedy wydawało mi się to głupie. Dziś wiem, że to było dokładnie to, co nazywamy wsparciem.
Wspominam te chwile i myślę sobie, że miałam naprawdę szczęśliwe dzieciństwo.
Nie było w nim internetu i 130 tysięcy parków rozrywki. Nie było kanałów z bajkami 24 na dobę. Nie było maszyn, wykonujących za nas wszystkie prace. Nie było gotowych pseudociast, do których wystarczy dolać wodę i włożyć do piekarnika. Był za to zapach domowego drożdżowca i czas, który rodzice i dziadkowie poświęcali dzieciom. Ten czas uformował wspomnienia, do których tak chętnie dziś wracam.
Zastanawiam się, czy będę potrafiła zbudować moim dzieciom taki świat. Taki, który po latach stanie się ich azylem przed dorosłością, która czasem daje w kość. Świat pełen dźwięków, zapachów, słów i wspólnych zabaw, miejsc, które razem odwiedzamy. Świat, który będą mogli nazwać kiedyś „szczęśliwym dzieciństwem”.
Dzisiejszy pęd zabija wszelką spontaniczność.
Wszystko mamy zaplanowane, ciągle się gdzieś spiesząc. Dzieci, kiedy tylko nauczą się samodzielnie siedzieć, dostają do ręki telefon lub tablet z bajkami, w tle nie może zabraknąć telewizora nadającego od rana do wieczora Mini Mini, albo inne kanały dla najmłodszych. Panuje moda na sterylność, więc nasze dzieci jedzą z niekapiących i niebrudzących miseczek, kubeczków, czy buteleczek. Bo jest szybciej. Nie trzeba sprzątać. Zamiast farb, wody i pędzelków mamy teraz farby w pisaku, które niewiele różnią się od kredek, za to pozwalają na większy porządek w miejscu pracy. Masa solna odchodzi do lamusa, bo jej miejsce zajmują „inteligentne” ciastoliny (które, btw, nie spierają się z ubrań!).
Dzieci dzisiejszego świata zniechęca się wręcz do pomagania w gotowaniu, bo narobią bałaganu, oparzą się, bo będzie to trwało 3x dłużej, itp. Do wielu rzeczy są po prostu „za małe”, bo to doskonała wymówka, żeby zyskać święty spokój i nie musieć pilnować, czy nie zrobią sobie krzywdy ostrym narzędziem. W zasadzie, nie ma też konieczności, by w ogóle rozmawiać z dzieckiem i czytać mu bajki, bo od tego są interaktywne misie, pieski, kaczuszki i inne twory, które w zależności od zasobności portfela, potrafią praktycznie wszystko. Nauczą dziecko, gdzie jest nosek, a gdzie stópka, wyśpiewają piosenkę o kolorach i opowiedzą 40 bajek. Rodzic sam w sobie jest praktycznie zbędny…
A gdyby tak zatrzymać się na chwilę i zastanowić, jak będą wyglądały w przyszłości wspomnienia takich dzieci?
Dzieci wychowanych przez kanał telewizyjny, aplikacje edukacyjne i interaktywną żabę? Co takiego znajdą po latach na strychu, nad czym pochylą się z sentymentem i jakie chwile będą wspominały?
Dziś coraz częściej widzę dzieci uzależnione wręcz od elektroniki i jest mi ich żal. Niedawno czekałam w kolejce do lekarza i miałam przed sobą taki obrazek: matka z córką, każda „zatopiona” w swoim telefonie. Pani doktor spóźniła się, więc czekałam tam dobrą godzinę. Uwierzcie mi, że przez cały ten czas matka z córką nie odezwały się do siebie ani słowem. Ani na chwilę też żadna z nich nie oderwała wzroku od ekranu. To coraz częstszy widok, dla mnie wręcz przerażający. Mam wrażenie, że za jakiś czas ludzie zaczną robić mi zdjęcia i publikować je w galerii obok stworzeń wymarłych, bo w miejsca, gdzie spodziewam się bezczynnego oczekiwania na swoją kolej zabieram dla moich dzieci… książki…
Nie twierdzę przez to, że moje dzieci nigdy nie obejrzały żadnej bajki i nie korzystały z tabletu.
Mieliśmy też interaktywnego Edka, który śpiewał piosenkę o nosku i uszkach. A torty urodzinowe przygotowuję późnym wieczorem, gdy dzieciaki już śpią. Nie wybielam się!!! Ale kiedy tylko to możliwe, stawiam na relacje z dziećmi, teraz, kiedy jeszcze jestem im potrzebna. Gramy razem w planszówki, czytamy książki, chodzimy na spacery, rower, czy rolki. Urządzamy sobie pikniki w ogrodzie i pieczemy razem muffinki. Razem – bo po to jesteśmy rodziną.
Chcę zbudować swoim dzieciom świat pełen wspomnień. I nie chcę, aby były to wspomnienia aplikacji, czy kreskówek. Chcę być w nich obecna, kojarzyć się z czymś dobrym. Chcę wypełnić ich świat naszymi wspólnymi rytuałami i zapachem kruchego ciasta z jagodami, wspomnieniami ze wspólnych wyjazdów i czasu spędzonego razem. Marzy mi się, by moja Córeczka również zainteresowała się szydełkowaniem i że kiedyś usiądziemy razem przy kominku, a ja powiem jej: „wiesz, to szydełko należało kiedyś do Twojej Prababci”. I to będzie o wiele cenniejsze, niż niejeden nafaszerowany elektroniką gadżet.