Podobno nic nie dzieje się przez przypadek. W takim razie zupełnie przez nie-przypadek zrobiłam dziś wegetariańskie spaghetti. A jeśli oprzeć się pokusie ciągnącego sera, to z powodzeniem może być nawet wegańskie danie*.
Jak to się stało? Zacznę od początku. Zostało mi sporo kaszy gryczanej z obiadu. Zostało mi trochę jarmużu od porannych smoothies. I gdzieś tam w głowie zasiała się ideologia zero waste. To wystarczyło, żeby zrobić przysłowiowe „coś z niczego”.
Pierwsza myśl: kotlety z kaszy gryczanej z jarmużem**.
Pomysł świetny, składniki rewelacyjne, samo zdrowie na talerzu. Zmiksowałam jarmuż, wymieszałam z kaszą, dodałam czosnek, przyprawy, jajko, by kotleciki lepiej się kleiły… Niestety, efekt nie był zadowalający. Kotleciki – choć bardzo smaczne – wyszły strasznie suche. Coś w mojej głowie kazało się nie poddawać i ratować tą witaminową bombę za wszelką cenę.
Zamienię kotlety w pulpety w sosie pomidorowym
– pomyślałam i podlałam je w rondelku passatą pomidorową. Dodałam trochę soli, trochę ziół i wstawiłam na gaz. Na smaku zyskały jeszcze bardziej, ale… rozpadły się i zamiast kształtnych pulpecików wyszedł…
sos bolognese
Ugotowałam makaron, polałam powstałym zupełnie niechcący sosem i posypałam tartym żółtym serem.
Efekt: Pycha! Dzieciaki się zajadały, mąż nawet nie zwrócił uwagi, że w środku nie było ani grama mięsa, a ja byłam dumna, że udało mi się nie zmarnować produktów i wyczarować wspaniały obiad dla całej rodziny!
Ciekawa jestem, czy macie jakieś swoje tajemne sposoby na wykorzystanie obiadowych resztek?
W moim domu osmażało się makaron z jajkiem, albo podsmażało na tłuszczu czerstwe pieczywo. Wtedy nikt nie przypisywał temu ideologii zero waste, ale i bez tej szumnej nazwy pokazywano nam, by nie marnować jedzenia. Dziś pewnie dostałoby się mocno po uszach matce, która zaserwowałaby taką kolację dzieciom… bo smażone, bo na oleju, bo chleb chłonie tłuszcz… ale to smak mojego dzieciństwa i mimo, że sama raczej staram się gotować zdrowo, zawsze będę miała sentyment do tego smaku.
* Jeśli chcecie zrobić wersję wegańską, nie musicie dodawać jajka – do sosu nie jest potrzebne, w moim znalazło się tylko dlatego, że pierwotnie miało skleić kotleciki.
** Nie podaję proporcji, ani dokładnego przepisu, ale to dlatego, że wszystko robiłam na tzw. oko. Wykorzystałam resztki, więc ciężko oszacować, ile czego było. Przyprawiłam solą, pieprzem, czerwona papryką, majerankiem i oregano – do smaku, wg upodobań. Do sosu dodałam jeszcze tymianek i trochę soli. kombinujcie wg własnych smaków i upodobań. Bądźcie kreatywni! I nie poddawajcie się 😉