Jadąc dziś z koleżanką samochodem, usłyszałyśmy w radio reklamę jednej z fundacji, a w niej głos małej dziewczynki proszącej o wsparcie procentem od podatku. Dziewczynka w swoim zaledwie kilkuletnim życiu przeszła więcej operacji, niż niejeden sędziwy starzec, a teraz potrzebuje długotrwałej i kosztownej rehabilitacji, by móc zacząć normalnie funkcjonować.
„Słysząc takie rzeczy człowiek docenia to, co ma, prawda?” – stwierdziła znajoma.
No właśnie… „Słysząc takie rzeczy…”
Tylko dlaczego ktoś musi, brzydko mówiąc, podsunąć nam pod nos własne dramaty, żebyśmy w ogóle zaczęli myśleć o tym, co mamy w kategoriach własnego dobrobytu?
Zaczął się znienawidzony przez ludzkość okres rozliczeń z Urzędem Skarbowym. Co za tym idzie – czas decyzji, na co przeznaczę 1% swojego podatku. Zewsząd zalewa nas teraz fala smutnych obrazków dzieci, które z przyczyn nam niepojętych doświadczył los. Nie mam w domu telewizora, ale to nie znaczy, że ich nie dostrzegam, że nie jestem świadoma dramatu, jaki stał się udziałem tych niewiniątek i ich najbliższych. I współczuję tym ludziom, a jednocześnie smutno mi, że potrzeba nam cudzego nieszczęścia, żeby dostrzec własne bogactwo. Czy nie jest tak?
W dzisiejszym świecie panuje moda na narzekanie na macierzyństwo. Ba! Narzekanie… Wręcz na publiczne wyciąganie największych jego brudów. „Znana gwiazda szczerze o cieniach macierzyństwa” – krzyczą tabloidy. I zaczyna się licytacja, która z nas ma gorzej. Nawet, jeśli dzieciak sąsiadki faktycznie wrzeszczy całe noce, to i tak w pierwszej kolejności zauważysz, że ona sama ma lepsze jeansy, nowy naszyjnik wysadzany diamentami i jeździ lepszym samochodem, niż to, że Twoja pociecha przesypia już całe lub prawie całe noce.
Dlaczego tak łatwo przychodzi nam użalanie się na swój los?
Czy naprawdę, by docenić to, co mamy musimy zetknąć się z prawdziwym nieszczęściem na większą skalę, niż zwykły rotawirus? Za chwilę wszyscy rozliczymy się z fiskusem i reklamy ucichną, a my znowu zaczniemy narzekać. Jedni na okres dojrzewania, inni na ząbkowanie. Jedni na złe oceny dziecka w szkole, inni, że dzieci tak szybko rosną i wciąż potrzebują nowych ubrań. Na przedszkole, na nocniczkowe postępy lub ich brak, na popisane kredkami ściany, na to, że dziecko nie chce iść spać na zawołanie, albo że na obiad wolałoby ciasto czekoladowe zamiast zieleniny, słowem na kolejne etapy rozwoju dzieci, które przebiegają bez zastrzeżeń. Zapomnimy już o dziewczynce z reklamy, więc bez zahamowań będziemy wylewać żale, aż media nie podadzą, że gdzieś na świecie wydarzyła się kolejna tragedia i znów na chwilę docenimy, co mamy. I znowu wyślemy tego sms’a, by wesprzeć szlachetną akcję i zatrzymamy się, by podziękować za zdrowie i dach nad głową… Na chwilę… A potem historia zatoczy koło, zupełnie jak przed rokiem, dwoma, trzema laty…
Tymczasem, codzienność matek zdrowych dzieci, nawet jeśli szara i nudna, jest prawdziwym błogosławieństwem. Powinniśmy ją doceniać znacznie częściej, niż raz do roku przekazując symboliczny jeden procent podatku. Bo są na świecie matki, które dałyby wszystko, by ich dziecko mogło trenować malarstwo na ścianie; by biegnąc o własnych siłach przewróciło się, drąc przy tym kolejna parę spodni; by potrafiło zawołać „mamo!”; by samodzielnie zjadło posiłek – nawet odkładając na bok brokuły… Początek roku to dobry czas na zmianę nastawienia. Może warto?