Świat opanowała moda na filozofię życia w duchu slow living oraz mindfullness, czyli uważności. Żyjemy świadomie, oddychamy świadomie, odżywiamy się świadomie i coraz bardziej świadomi jesteśmy swoich potrzeb i – co najważniejsze – żyjemy tu i teraz, bez rozpamiętywania tego, co już za nami, jak i bez potrzeby zamartwiania się o to, co będzie. Potrafimy zwolnić, by – często za sprawą medytacji, czy relaksacji – wsłuchać się w swój wewnętrzny głos, który prowadzi nas do odkrycia prawdy o nas samych. Kim jesteśmy, czego pragniemy, co nam nie służy i od czego chcemy się odciąć, czym nie nasiąkać, co puścić w niepamięć.
W dobrą stronę…
Myślę, że to bardzo dobry kierunek, pozwalający odpocząć mocno nadszarpniętym nerwom, coraz słabszej psychice i zwalczający wszechobecny stres. Nic dziwnego, że sztuka uważności zyskuje coraz większą popularność, niezależnie od przynależności kulturowej, czy religijnej.
Cywilizacja, coraz szybsze tempo życia i tzw. wyścig szczurów zrodziły w nas potrzebę gnania do przodu za wszelką cenę. Liczy się, aby mieć, a kiedy już masz – musisz mieć jeszcze więcej, a więcej – w przeciwieństwie do zera – nie zna granicy końcowej, zatem wyścig nigdy się nie kończy. Dziś na szczęście coraz więcej ludzi mówi pas temu szalonemu trendowi, na rzecz higieny psychicznej i spokoju ducha.
Pas
Ludzie rezygnują z pracy w wielkich korporacjach, by osiedlić się na wsi i hodować ekologiczne warzywa. Inni oddają stosy markowych ubrań, bo zdali sobie sprawę, że metka znanego projektanta nie daje im szczęścia, o jakim marzą. Jeszcze inni wyruszają w podróże dalekie od reklamowanych w katalogach biur turystycznych all inclusive, by odnaleźć siebie i poczuć bliskość natury, od której na co dzień są oddzieleni szklanym hermetycznie zamkniętym wieżowcem, kłębem smogu i wielkomiejskim zgiełkiem.
I kiedy uda nam się naprawdę odpuścić, czujemy się wolni i szczęśliwi. Nie mamy potrzeby kumulować w sobie negatywnych uczuć, przestajemy zazdrościć innym i złościć się na swój los. Poskramiamy własne ego. Przychodzi ulga, zaczynamy zauważać piękno otaczającego nas świata i uczymy się na powrót cieszyć drobiazgami. Wraca radość życia, a nawet zdrowie – co jest obecnie przedmiotem wielu badań naukowych. Widzimy zatem, że to dobry kierunek, przynoszący wiele korzyści. Tak to wygląda w świecie dorosłych…
Tymczasem…
U dzieci natomiast postrzegam to obrócone o 180 stopni… Ileż to razy dzieci wysyłają nam sygnały, że mają dość, że chciałyby odpuścić, zwolnić tempo i rozkoszować się tą mantrą „tu i teraz”… Nic z tego! Przecież trzeba gonić, trzeba wyprzedzić pozostałych, trzeba być naj, bo tylko tacy mają szansę na sukces.
Rozmawiałam niedawno z niespełna 15-letnia dziewczynką, przed którą koniec podstawówki i decyzja o dalszej drodze. Wszechwiedzący wujek google przygotował dla niej listę najlepiej opłacanych zawodów, a pogadanka w szkole dodała do nich potrzebne wymagania, wskazując pomocne kursy, szkolenia i korepetycje. Młoda ani słowem nie zająknęła się na temat własnych pasji, umiejętności, czy tego, co zwyczajnie sprawia jej radość. Motywem przewodnim naszej rozmowy był po prostu pieniądz i konieczność dodatkowych lekcji z przedmiotów, z których – jak wywnioskowałam – raczej średnio sobie radzi.
Do biegu… Gotowi…START!
Zajęcia dodatkowe – proszę bardzo, ale dlaczego akurat lepienie z gliny? Może by tak języki? Albo nauka programowania, skrzypce, fortepian? Coś „konkretnego”. Bo co ty, synuś, poczniesz po tym kursie garncarstwa? A tu liczy się przyszłość. Dwa języki w szkole to za mało, teraz modny hiszpański, rosyjski też w cenie… Nie chcesz? No wiesz, może chociaż spróbuj, przecież nie wiesz, dopóki nie spróbujesz.
A skoro już się zapisałeś, to nie ma odwrotu. Co to znaczy, że rezygnujesz? Nie po to opłacam co miesiąc, żebyś teraz rezygnował, bo ci się nie chce! Odpuszczasz?! Co ty możesz wiedzieć o odpuszczaniu?! To zwykłe lenistwo, cały dzień nic nie robisz i jeszcze wymyślasz! A przecież sam chciałeś chodzić! Tak jest ze wszystkim – na piłkę chciałeś, na klawisze chciałeś, na robotykę chciałeś, a teraz się nagle „odechciało”? Słomiany zapał i szukanie wymówek. Ja w twoim wieku rodziców po rękach bym całowała za takie zajęcia. A tu kompletny brak wdzięczności! Co za pokolenie rośnie, naprawdę! Marsz na lekcję, bo tracę cierpliwość!
Brzmi znajomo?…
To dopiero początek… Ile razy powtarzamy dzieciom, że mogą być z nami szczere? Zapewniamy o swojej przyjaźni i zrozumieniu, zatem z każdym problemem mogą się do nas zwrócić. Że zawsze wysłuchamy, że nie potępimy, że jesteśmy po ich stronie… Aż do pierwszej jedynki w szkole, pierwszych wagarów, pierwszej „wpadki”, gdy nie robią tego, co powinny. Niewielu rodziców potrafi ze stoickim spokojem przyjąć szczere wyznanie o tym, że dziecko nie ma ochoty iść jutro do szkoły. Że chciałoby od czasu do czasu uczciwie odpuścić i zrobić coś, na co ma ochotę (albo po prostu nic nie robić, rozkoszując się błogim lenistwem, do którego także od czasu do czasu ma prawo).
Dzieciom nie wolno odpuszczać, bo nie mogą tracić tempa w tym wyścigu szczurów. Mam wrażenie, że nie pozwalamy im zwolnić tylko po to, by za 20-30-40 lat, gdy już dotrą do tej przysłowiowej ściany i zaczną (oby!) wszelkimi siłami odpychać od siebie myśli samobójcze, nauczyły się owego odpuszczania pod okiem trenerów/psychoterapeutów/guru – wybierz właściwe – płacąc za te lekcje własną krwawicą, która jak się szybko okaże – szczęścia jednak nie daje…
Owszem, zdarzają się rodzice, którzy dostrzegają skalę problemu. Zdarzają się tacy, którzy i bez zajęć dodatkowych narzekają na nasz nieudolny system edukacji i ogrom prac domowych (że o nauczaniu zdalnym nawet nie wspomnę…). Jednak ilu spośród tej grupy potrafi zamknąć książkę z niedokończonym zadaniem i zaproponować dziecku relaks na świeżym powietrzu, wspólną zabawę, czy przerwę na kino? Z moich obserwacji wynika, że to niestety niewielka garstka. Większość, z fochem na twarzy, cierpliwie przygląda się temu, jak dziecko przepisuje do zeszytu zdanie po zdaniu, nie dając mu przyzwolenia na powiedzenie „pas”.
Obowiązki są ważne – oczywiście. I szkoła wraz z jej następstwami zalicza się do takich bez dwóch zdań. Jednak, co się stanie, jeśli raz na jakiś czas (bo przecież nie nagminnie) damy dzieciakom odrobinę luzu? Pozwolimy im pomaszerować na lekcje bez zadania domowego? Skorzystamy ze słonecznego przedpołudnia na łonie natury, zamiast odwozić do szkoły, by zamknięte w klasie patrzyły tęsknie za okno na budzącą świat do życia wiosnę?
Równi i równiejsi…
Sztuka uważności i wolniejsze tempo życia to piękne idee, dzięki którym odzyskujemy umiejętności, z którymi przyszliśmy na świat, a z których odarła nas brutalnie skupiona wokół konsumpcjonizmu dorosłość. Pamiętajmy zatem, że dostęp do nich należy się każdemu z nas. Również dzieciom. A może wręcz szczególnie dzieciom. Wszak to właśnie one są przyszłością tego świata. To od nich będą zależały dalsze losy naszej cywilizacji. To one będą potencjalnymi wynalazcami przyszłych cudów techniki i przełomów w nauce i medycynie.
Pozwólmy dzieciom żyć tu i teraz. Pozwólmy im zachwycać się małymi rzeczami. Dajmy im wolność, której potrzebują, a one w zamian odwdzięczą się nam kreatywnością i otwartym umysłem. Uczymy dzieci myślenia schematami. Pozwólmy dla odmiany, niech to one nauczą nas myślenia wolnego od schematów. Umysł ludzki jest wciąż niepojęty logiką. I to właśnie w dzieciach tkwi największy potencjał, by go pojąć. Jednak kiedy nie dajemy im rozwinąć skrzydeł, nie dajemy im szansy na dokonywanie niemożliwego.