Paradoks dzieciństwa polega na tym, że dopóki jesteśmy dziećmi, odliczamy dni do dorosłości, a kiedy już jesteśmy dorośli, chcielibyśmy na powrót stać się dziećmi… Problem w tym, że te marzenia spełniają się tylko w jedną stronę. A szkoda…
Dorosłość jest przereklamowana
A jednak jest coś, co nas tak bardzo kusi w tej dorosłości. Wolność. Możliwość decydowania o sobie bez konieczności pytania kogokolwiek o zdanie, czy pozwolenie. Przyzwolenie na więcej. Mężna postawa i własne konto w banku. Dorosłe rozmowy na poważne tematy. Wieczorne wyjścia i późne powroty. Samodzielne zakupy i prowadzenie auta… Można tak długo wymieniać atraktory dorosłości w oczach małych ludzi, którzy marzą o tym magicznym dniu, w którym będą mogli wreszcie sami, wreszcie dłużej, wreszcie bez zbędnych wyjaśnień…
Tymczasem dorosłość na dłuższą metę nie wygląda tak różowo.
Własne decyzje niosą za sobą niekiedy poważne konsekwencje, które odczuwamy na własnej skórze. Niezależność finansowa wiąże się z codzienną rutyną wstawania do pracy i spędzania w niej połowy dnia, często wśród ludzi, których nawet niezbyt lubimy. Decydowanie o sposobie odżywiania oznacza, że musimy samodzielnie przygotować swój posiłek, w najlepszym wypadku zamówić go w restauracji i zapłacić z własnej kieszeni – a to już bywa, że boli. Późne wyjścia i spotkania ze znajomymi często kończą się bólem głowy i niestrawnością następnego dnia, a u szefa nie ma zmiłuj – to nie mama…
I kiedy już opadnie euforia związana z faktem, że możesz pójść zagłosować (choć tak naprawdę wcale nie ogarniasz polityki i nie masz przekonania, kto jest naprawdę wart Twojego głosu) i dumnie okazując przy kasie dowód osobisty, kupić piwo (które jest gorzkie w smaku i wcale Ci przecież nie smakuje), wracasz do pustego pokoju w akademiku i widzisz, że naczynia, które rano zostały w zlewie nadal tam są, że brudne pranie nie zniknęło tylko dlatego, że wsunięto je pod łóżko, a dookoła wcale nie pachnie domowym obiadem, przychodzi myśl… refleksja… wspomnienie… tęsknota…
Za dzieciństwem.
Za tą szczerą beztroską, która nie kazała pilnować czasu, liczyć oszczędności, ani radzić sobie z przygotowaniem gołąbków. Za wyobraźnią, dzięki której zwykły karton po przesyłce zamieniał się w rakietę kosmiczną. Tęsknota do chwili, kiedy z okna kuchennego dobiegało donośne wołanie mamy na obiad, przy akompaniamencie zapachu domowego rosołu i kotletów mielonych z buraczkami… Do czasu, kiedy wszystkie problemy rozwiązywało jedno słowo: „Mamooo!…”
Odkąd sama jestem mamą i codziennie towarzyszę moim dzieciom w tej podróży ku dorosłości, mam wrażenie, że wcale nie musi być dla nich rozczarowaniem. Wcale nie musi stanowić grubej kreski wyznaczającej granicę pomiędzy beztroskim dzieciństwem a pełnym obaw i obowiązków dorosłym życiem. Nie musi rezygnować ze spontanicznych gestów, drobnych przyjemności i wiary w marzenia. Przeciwnie. Możemy pokazać dzieciom, że dzieciństwo to nie metryka, lecz stan umysłu, który możemy zachować w sobie, mimo upływu lat.
Celebrując kolejny Dzień Dziecka łapię się na tym, że sama, mimo trzydziestu kilku lat, czuję się, jak dziecko. Śpiewam wniebogłosy przeboje Majki Jeżowskiej i Krzysia Antkowiaka, nałogowo tańczę podczas gotowania, na moim stoliku nocnym siedzi miś, który mógłby być moim rówieśnikiem i regularnie oglądamy razem Misia Uszatka, a kiedy idziemy na plac zabaw, jestem pierwsza na huśtawce!
Powiedzenie, że masz tyle lat, na ile się czujesz znajduje tu zastosowanie. Bywają chwile, w których muszę stanąć na wysokości zadania, prowadzić auto, umówić wizytę u lekarza, czy opłacić rachunki, ale są także takie, kiedy mogę odpuścić i zaopiekować małą dziewczynką, którą wciąż noszę w sobie. A ona chce po prostu zapleść sobie dwa warkocze, rysować kredą po chodniku i wywijać fikołki na trzepaku!
Nie wypada!
Nasze dzieci bacznie obserwują nasze zachowanie i reakcje. To od nas zależy, na ile zachowają w sobie ten dziecięcy optymizm, tą wiarę w marzenia i chęć zdobywania świata. Im częściej usłyszą z naszych ust słowa „Mnie nie wypada. Za duża już jestem”, tym głębiej zakodują sobie ten związek i zaczną stronić od rzeczy „zbyt dziecinnych”. Im więcej w nas dziecinnej spontaniczności, tym nasze dzieci wyrosną na bardziej otwarte i pewne siebie. Pozwólmy im na to!