Mogłam nie wyrywać się tak z tą szczerością do bólu – myślę teraz, po tylu latach. Mogłam skłamać. Wymyślić coś na poczekaniu. Nie pierwszy raz zresztą.
Jeszcze nie kwitły kasztany…
Raczej spadały pod nogi, gdy miałam okazję wykazać się szczerością, która przekreśliła mi dalsze szanse na więcej. Zdrada? Skrywana tajemnica? Porachunki mafijne? Nic z tych rzeczy! Jedynie język polski… A poszło o Moczarskiego… A konkretnie o jego „Rozmowy z katem”. Jedną z niewielu lektur, których NIE przeczytałam. Bynajmniej nie z lenistwa; nie z powodu ignorancji; nie z braku czasu… A jedynie dlatego, że nie dałam rady. Mówiąc kolokwialnie, nie podźwignęłam szczerych do bólu opisów okrucieństwa, jakie człowiek (czy na pewno?) jest w stanie zadać drugiemu człowiekowi.
Empatia? Wrażliwość?…
To mogła być empatia… To mogła być wrażliwość… A może jedno i drugie? Z każdą kolejną stroną robiło się coraz gorzej, coraz mroczniej, coraz straszniej… A ja miałam tą niedającą się oszukać świadomość, że to nie fikcja, nie wybujała wyobraźnia autora, nie kolejny thriller z półki bestsellerów, a szczera prawda. Prawda, której nie byłam w stanie znieść. Do dzisiaj nie jestem…
Odwaga
Kiedy przyszedł dzień omawiania wspomnianej lektury, odważyłam się powiedzieć prawdę. Że nie przeczytałam. Że nie mogłam. Że zbyt wiele mnie to kosztuje. Nie dotarło… Na sugestię polonistki, by mimo wszystko nadrobić zaległości i doczytać na kolejne zajęcia również nie mogłam przystać. Powiedziałam otwarcie, że TEJ lektury nie przeczytam! Nie zamierzałam się zmuszać, bo sceny śniły mi się po nocach, wywołując koszmary. Usłyszałam o sobie parę przykrych słów, których dziś z pewnością nie puściłabym płazem. Wtedy przełknęłam, powtarzając sobie, że to klasa maturalna, że nie warto wszczynać wojen, że jakoś to będzie. Jakoś…
Odwet
Polonistka uznała za stosowne zemścić się za moją prawdomówność. Odkąd pamiętam, zawsze brylowałam z polskiego. Moje wypracowania odczytywane były na głos, jako wzorcowe pod względem stylistyki, interpunkcji, czy wreszcie ujęcia tematu (choć to akurat przecież kwestia subiektywna). Zbierałam piątki i szóstki, wiedząc, że są w pełni zasłużone. Aż do tego feralnego dnia, w którym postanowiłam otworzyć się przed kobietą, której nie interesowało moje zdanie – mimo, iż wypowiedziane piękną, poprawną polszczyzną… Zaczął się odwet. Zaczęły się schody. Zaczęły się tróje, jedna po drugiej, a moje wypracowania odtąd zaczęły zdobić czerwone falbanki z niewiele mówiącą adnotacją „styl”…
A mogłam skłamać…
Mogłam udać, że przeczytałam. Mogłam zmusić się chociażby do streszczenia, ściągi, perfidnego gotowca z internetu… Mogłam… Mimo to nie zrobiłam tego, stawiając na szczerość i licząc na zrozumienie, którego zabrakło. Mam wrażenie, że moja polonistka była wściekła nie o sam fakt nieprzeczytanej lektury, ale o to, że zamiast spuścić uszy po sobie i błagać o dodatkowy termin, odmówiłam, podając konkretną przyczynę. Liczyłam, że zrozumie. Liczyłam, że gdy będziemy pisali wypracowanie z lektury, będę mogła przelać na papier powody, dla których nie potrafiłam zmusić się do przeczytania tej wstrząsającej książki. A zdanie to wyrobiłam sobie przecież już po przeczytaniu kilkudziesięciu stron, o czym również uczciwie wspomniałam. Skoro wystarczyły mi do tego, by wiedzieć, że dalej nie przebrnę, wystarczyłyby w zupełności i do tego, by kwiecistym językiem umotywować to na papierze. W końcu oceniamy umiejętność swobodnej wypowiedzi, nie muszę być „za”, tak, jak wszyscy. Mogę iść „pod prąd” i rozpisać się na ten temat. Niestety, nie było mi dane. Zamiast szansy, dostałam dorodną pałę, a kolejne 45 minut spędziłam na szkolnym korytarzu, wiedząc już aż za dobrze, że na maturalną piątkę nie mam co liczyć. Cóż… Bywa…
Mimo wszystko…
Mimo wszystko nigdy nie porzuciłam marzeń o pisaniu. Mimo wszystko nigdy nie zwątpiłam w swoje umiejętności. Co więcej – dojrzałam do tego, by zrozumieć, że nie każdemu musi się podobać to, co robię. Nie każdy musi lubić mój styl, moje rozbudowane zdania, moją argumentację. Pamiętam, jak jeszcze w podstawówce, moja ówczesna polonistka powiedziała do mojej mamy „cokolwiek wybierze w życiu, niech jej pani nie pozwoli przestać pisać!”. Ja nie przestałam, a dziś mijam tę kobietę na szkolnym korytarzu, w nadziei, że mój Syn trafi na nią, gdy będzie już w czwartej klasie. Humanistyczną duszę odziedziczył zdecydowanie po mnie, więc być może i ja kiedyś usłyszę z jej ust, bym nie pozwoliła Synowi przestać pisać 😉