Gra w gumę, w klasy, w dwa ognie… Pamiętacie? Zdarte kolana, podarte rajstopy i wiecznie umorusana buzia… To symbole naszego dzieciństwa. Dzieciństwa, które nie znało smartfonów. Dzieciństwa, które nie scrollowało fejsa. Dzieciństwa, które nie układało dziubków do selfie. Dzieciństwa, które już nie wróci. Dzieciństwa offline.
Współczesne dzieci coraz mniej przypominają nas z tamtych czasów.
Podczas, gdy my nawiązywaliśmy przyjaźnie w realu, współczesnym dzieciakom wystarczą konta na profilach społecznościowych. Podczas, gdy my do rozmów z przyjaciółmi używaliśmy głosu, nasze dzieci używają kciuków. Autokar wiozący szkolną wycieczkę, niegdyś rozśpiewany i roztańczony, dziś milczy… a każde z dzieci pochylone jest nad swoja „komórką” czy tabletem. My potrafiliśmy zwyczajnie kłócić się z rówieśnikami, strzelając focha i wrzeszcząc na całe gardło: „Nie bawię się z tobą! Już nie jesteś moja przyjaciółką!”. Dzisiaj? Nie, nie, nie… Dzisiaj zamiast tego jest hejt na większa skalę, prowadzący do prawdziwych tragedii. I kiedy my przyklejaliśmy smętnie nosy do szyby w deszczowe dni, największym dramatem współczesnych dzieci jest… brak internetu…
Świat offline to prehistoria
Nie cofniemy się w czasie, to pewne. Nie wrócimy do epoki sprzed cyfryzacji i internetu. I dobrze, bo dzięki tak rozwiniętej technice mamy nowoczesne formy produkcji, innowacyjne metody leczenia, prowadzenia biznesu, możliwość przesyłania danych bez konieczności wychodzenia z domu, nie mówiąc już o dostępie do informacji na każdy temat. Oto otworzyły się przed nami drzwi do tego, o czym wcześniej nie ośmielaliśmy się nawet marzyć. Nauka oddała w nasze ręce potężne narzędzie, o które opiera się dziś niemal cała ludzkość. Wliczając w to najmłodszych użytkowników.
Najpierw smartfon, później widelec
Cyfrowy świat oferuje sporo barwnych atrakcji już dla tych użytkowników, którzy obsługę smartfona poznają zanim jeszcze dobrze nauczą się władać nożem i widelcem. Zmęczeni i zapracowani rodzice dostrzegają w tym jeszcze jedną olbrzymią zaletę: chwilę dla siebie. I o ile jest to rzeczywiście chwila, nie jest tak źle. Z obserwacji wiem jednak, że ta chwila przedłuża się z każdym kolejnym użytkowaniem, a w końcu staje się nawykiem. I tak oddajemy w ręce malucha nasz własny telefon, zapchany aplikacjami dla dzieci, ucząc go w ten sposób, że kolorowy ekran to jedyna forma rozrywki. Graj, oglądaj, bo w realu nikt nie ma czasu się z Tobą pobawić. Stąd nauczysz się wszystkiego.
Widok dzieci wpatrzonych w 7-mio calowy ekran w poczekalni u lekarza, w kolejce na poczcie, czy podczas podróży staje się normą. Nikogo nie dziwi, że trzylatek zabija „monstery” i je obiad tylko przed telewizorem, a dwunastolatka wrzuca wyzywające zdjęcia na instagram, podając się za dużo starszą, niż jest. Dziwi za to widok dziecka czytającego książkę, grającego w planszówkę, czy zwyczajnie pochłoniętego rozmową na ciekawy dla niego temat. „Nie masz komórki?” dziś brzmi w ustach kilkulatka jak zarzut, a nie pytanie.
Dzieci padły ofiarą tego postępu
Nie twierdzę, że każdy gadżet niesie zło i spustoszenie dla komórek mózgowych. Przeciwnie. Istnieje wiele aplikacji, dzięki którym dzieci i młodzież mają szansę nabywać nowych umiejętności lub doskonalić te już opanowane. Nauka języków obcych, ebooki, programy dla miłośników przedmiotów ścisłych, czy zagadki geograficzne. Jednak młodzi użytkownicy szybko pojęli, że internet to nie tylko google i edukacyjne programy. Coraz częściej wypływają w swoich internetowych poszukiwaniach na niebezpieczne dla nich rewiry. Często nie pytając o przyzwolenie dorosłych, wykorzystując wręcz fakt, że ci wykazują się niekiedy znikomą wiedzą na temat dostępności stron, portali, czy chociażby social mediów.
Dzieci w sieci czują się jak ryba w wodzie
Czy nie zdają sobie sprawy z potencjalnych zagrożeń? Nie sądzę. Powiedziałabym raczej, że uważają się za bystrzejsze, niż im się wydaje. Twierdzą, że ich to nie dotyczy, że doskonale wiedzą, co robią, z kim czatują i komu udostępniają swoje dane. Czy aby na pewno? Nastolatka prowadząca otwarty profil na instagramie zamieszczała na nim prowokacyjne zdjęcia, na których z cała pewnością nie wyglądała na niewinną szóstoklasistkę, którą w rzeczywistości jest. Każde zdjęcie dopełniała seria hashtagów deklarujących, że dziewczyna jest samotna, aktualnie siedzi sama w domu i bardzo się nudzi. Nie przyszło jej do głowy, żeby sprawdzić, kto obserwuje jej profil, bo przecież najważniejsze było zdobyć więcej followersów, niż koleżanki z klasy. Liczy się popularność, a ta mierzona jest w liczbach. Tak się składa, że liczby na jej profilu tworzyli dorośli mężczyźni, którzy na swoich profilach najbardziej cenili nagość i wydęte usta.
Działajmy razem
Z pewnością należałoby się przyjrzeć bliżej wspomnianej dziewczynce i spróbować wyjaśnić przyczynę takiej próżności, jednak nie to jest istotą tego tekstu. 5. lutego obchodzimy Dzień Bezpiecznego Internetu, tegoroczny pod hasłem „Działajmy Razem”. ‘Razem’ to ważne słowo w kontekście całego tematu. ‘Razem’ oznacza, że choć możemy mieć pełne zaufanie do naszych dzieci, to nigdy nie możemy mieć zaufania do tego, co znajdą po drugiej stronie ekranu. ’Razem’ to też zaproszenie dla dziadków, pod których opieką zostawiamy czasem (a może często) nasze dzieci, a którzy często nie maja pojęcia o zagrożeniach ze strony wirtualnego świata, poza oczywistym, że przecież „zepsujesz sobie wzrok, wnusiu„. Dlatego tak ważne jest, aby oddając smartfony w ręce naszych dzieci, nie stracić z nimi kontaktu. By rozmawiać z nimi o tym, czego szukają w Internecie, z kim rozmawiają, co mówią o sobie, a także w jaki sposób to mówią. Rodzice wspomnianej dziewczynki nie udzielają się w mediach społecznościowych. Nie czują potrzeby posiadania konta na facebooku, instagramie czy twitterze. Wolą ludzi w pierwotnej wersji, zamiast ich awatarów, nicków i zdjęć po obróbce w photoshopie. Mimo wszystko, czy to zwalnia ich z obowiązku kontrolowania tego, co publikuje w sieci ich małoletnia córka? W tej sytuacji, najwyraźniej nie. I choć wiem, że ‘kontrolowanie’ to niezbyt przyjazne słowo, to jednak wydaje mi się tu w pełni uzasadnione.
Zdarzają się wyjątki
Nie trzeba podążać za tłumem. Można pokazać dzieciom, że istnieje jeszcze świat nieograniczony ramką tabletu, niezmierzony ilością gigabajtów. Ten świat jest piękny i cały czas jest w nim sporo do odkrycia. Możemy odkrywać go razem, patrząc na siebie, a nie w monitory. Moje dzieci nie mają smartfonu, ani smartwatcha. I słyszę sporo krytyki pod swoim adresem. Że ’hoduję odmieńców’, że ’to przyszłość, i tak nie unikniesz’, że ’tak się nie da’. Owszem, da się! Czy 'odmieńców’? Nie wiem. Nie hoduję, a wychowuję – dzieci, które kocham i chcę dla nich jak najlepiej. W moim przekonaniu 4-letnia dziewczynka i 9-cio letni chłopiec nie potrzebują takich gadżetów. Maja dostęp do telefonu, ilekroć chcą zadzwonić do babci, cioci, czy kolegi. Z internetu korzystamy wspólnie, a o social media póki co również nie zabiegają. ’Zobaczysz, kiedyś im się odmieni’ – pewnie tak. Mimo wszystko zanim to nastąpi, chcę wykorzystać ten czas, by pokazać im, że nie wszystko po Enter należy naśladować. By nauczyć ich szacunku do innych, ale również – a może przede wszystkim – do siebie samych. A przede wszystkim, na zbudowanie wzajemnego zaufania, bym w przyszłości nie musiała kontrolować każdego wejścia na YouTube.
A co zamiast kontroli rodzicielskiej?
Kontrola to ostateczne stadium, które zawsze kojarzy się negatywnie. Kontrola ma na celu wykrycie nieprawidłowości, przyłapanie mnie na czymś niewłaściwym, ograniczenie mojej swobody. A jak wiadomo, nic tak nie działa na zbuntowanego nastolatka, jak próba ograniczenia jego wolności. Co zatem zrobić, by nie stając się wrogiem publicznym numer jeden mimo wszystko mieć wpływ na to, gdzie i w jaki sposób serfują po sieci nasze pociechy? Przede wszystkim, spróbować ich poznać. Porozmawiać z nimi, mając do powiedzenia coś więcej, niż tylko „jak było w szkole?”, albo „czy lekcje zrobione?”. Zainteresujmy się ich światem, spytajmy, co lubią, poznajmy strony, na które wchodzą i aplikacje, jakich używają. Wreszcie, zbudujmy relację, w której obie strony mają prawo do własnego zdania, a to zdanie jest ważne. Szanujmy ich, by i oni nauczyli się szanować siebie. Nie wyśmiewając, ale słuchając tego, co mają nam do powiedzenia. Tylko w ten sposób będziemy w stanie usłyszeć, gdy zawołają o pomoc. I tylko w ten sposób jest szansa, że zawrócą, gdy powiemy, że wchodzą na grząski grunt. Język hejtu, wyuzdane zdjęcia, czy rozmowy z obcymi – to nie powinno stać się nigdy udziałem naszych dzieci. Niestety, w dużej mierze to od nas zależy, czy będą chciały się w tym pławić.
Wszystkie mamy kilkulatków zgodzą się ze mną, że cisza w dziecięcym pokoju nie zwiastuje niczego dobrego. Tak samo złowroga może okazać się cisza dziecka, które zostaje sam na sam z niczym nieograniczonym światem internetu. Wejdźmy tam, zanim będzie za późno.