Ach, jakże my uwielbiamy skrajności… Albo czarne, albo białe; wszystko, albo nic. I tak, z czasów, które najpełniej opisuje stwierdzenie „ocet na półkach” wkroczyliśmy w erę dobrobytu, który podsuwa nam na tacy gotowe rozwiązania na wszystkie dylematy. Boli cię głowa? – sięgnij po pigułkę. Ta działa szybko, ta jest bezpieczna dla żołądka, a po tamtej nie musisz obawiać się prowadzenia samochodu. Do wyboru – do koloru, jak mawia porzekadło. Hipermarkety pękają w szwach. Producenci serwują nam trzydzieści tysięcy różnych jogurtów, czekoladek, płatków śniadaniowych, czy twarożku; co najmniej tyleż samo różnorakich szamponów, płynów czyszczących do podłogi, armatury i deski tarasowej, nie wspominając o ilości gatunków papieru toaletowego… A wisienką na torcie tej krainy dostatku są poradniki w każdej dziedzinie życia.
Jak żyć?
Sprzątanie domu, żywienie, zakupy, seks, ogrodnictwo, tresura zwierząt, majsterkowanie, wychowanie… Czego dusza zapragnie. Jesteś urodzonym bałaganiarzem? – poradnik o sprzątaniu z pewnością zrobi z ciebie pedanta. Nie wiesz, co zrobić na obiad? – Kup książkę kucharską, która podpowie Ci tysiące pomysłów. Nie wiesz, co zrobić, gdy pralka przecieka, kret zadomowił się w ogrodzie, a seks z partnerem popada w rutynę? – zainwestuj w lekturę, w której z pewnością znajdziesz odpowiedź na nurtujące cię kwestie. Zasada jest prosta: musisz kupić. Inaczej – nie istniejesz. A im więcej takich pozycji kupi konsument, tym więcej trafia na rynek. A im większy wybór, tym większa zagwozdka: czyja metoda jest lepsza? może warto porównać? a zatem najlepiej upolować pakiet w promocyjnej cenie. I zatacza się krąg.
Matki są jedną z łatwiejszych grup docelowych,
bo jak wiadomo – każda z nas chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Wystarczy zasiać w nas ziarenko niepewności w temacie, by sprawić, że biegamy po Internecie, jak oszalałe (oczywiście po nocach! Gdy wszyscy domownicy smacznie śpią) w poszukiwaniu informacji na temat kolejnych nowinek w dziedzinie wychowania, odpieluchowania, odstawienia od piersi, smoczka, buntu dwulatka, itp. A prędzej, czy później natkniemy się na reklamę kolejnego podręcznika, który przecież został stworzony specjalnie dla nas… Powiewa sarkazmem, wiem, i choć wcale nie jest moja intencją, by krytykować wszystkie podręczniki czy ich autorów, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że dzisiejsze macierzyństwo mierzy się właśnie ilością „mądrych pozycji” na półce. Wychowanie metodą A, rodzicielstwo wg B, czy może takie w zgodzie z nowatorskim modelem C. Inne spojrzenie na noworodka, niemowlaka, dwulatka… Aktualizowane aż do pełnoletności.
Matka polka perfekcyjna
Lubimy roztaczać wokół siebie wizję kobiety perfekcyjnej w każdym calu. W obawie przed macierzyńską porażką, wolimy zaopatrzyć się w arsenał niezbędnych pomocy dydaktycznych, by nocami nad kubkiem kolejnej kawy (przynajmniej ciepłej) zagłębiać się w meandry wychowania własnego dziecka. No, a kiedy ktoś komplementuje nasze wychowawcze osiągnięcia, to już sukces na całej linii. Uwielbiamy wtedy wdać się w dyskusję o stymulowaniu rozwoju naszego brzdąca, wyliczając z pamięci techniki rozwoju, jakie stosujemy. W końcu znamy się na byciu mamą, prawda?
Nie neguję poradników wychowawczych. Sama sporo czytam o psychologii dziecka i nie powiem, żeby były to nieprzydatne informacje. Brazelton i Juul dumnie prezentują się na moich półkach i sporo się od nich uczę, ale jednocześnie pewne kwestie poddaję w wątpliwość. Wielu rzeczy po prostu nie jesteśmy w stanie wiedzieć bez wsparcia autorytetów w danej dziedzinie, ale na podstawie własnych doświadczeń pozwalam sobie także na polemikę i odmienne zdanie. Bo, czy na pewno potrzebujemy mieć pisemne wytyczne na każdym kroku? Istnieje wprawdzie znikome prawdopodobieństwo, że uda nam się odtworzyć smak i kształt tradycyjnych makaroników, nie trzymając się ściśle receptury. Jednak, gdy zapytamy babcię o jej przepis na drożdżowe ciasto, które – umówmy się – nie ma sobie równych, usłyszymy w odpowiedzi, że robi wszystko „na oko”. Tak samo jest z dziećmi. Tyle, że w zestawieniu modnych ostatnio zwrotów, takich jak: kreatywność, pewność siebie, asertywność, charyzma, „na oko” pasuje raczej jak przysłowiowy wół do karety. Na szczęście „na oko” ma także swój bardziej wzniosły odpowiednik, który brzmi:
Intuicja
Cofnijmy się w czasie do zarania dziejów. Nie znano tam podręczników do obsługi dziecka, akuszerek, douli, czy doradców laktacyjnych. Mimo to ludzkość ma się dobrze, czego dowodem jest chociażby fakt, że żyjemy. Nie tak dawno temu – biorąc pod uwagę historię ludzkości – nasze babcie rodziły nasze matki, a te z kolei – nas. I o ile w biblioteczce mojej mamy wciąż jeszcze widnieje gruba księga zatytułowana „Dziecko”, to jednak moja babcia nawet nie marzyła o poradniku do rodzicielstwa. Do pomocy przy swoim dziecku miała zdrowe ręce, przytomną głowę, a w kwestiach newralgicznych stawiała właśnie na intuicję.
Nie miała Internetu z naczelnym doktorem google czynnym 24h. Nie miała telefonu, by natychmiast połączyć się ze specjalistą od kaszelku, luźnej kupki, gorączki, czy kolki. Nikt nie wydrukował jej kolejności rozszerzania diety maluszka, ani nie poinstruował jak należy prawidłowo nosić, przewijać, ubierać nowonarodzoną istotkę. Swoje macierzyństwo budowała na własnej intuicji popartej doświadczeniami zapamiętanymi z własnego dzieciństwa. Kiedy leżąc w gorączce mama przykładała jej chłodny okład na czoło, zapewniając, że to pomoże, babcia instynktownie robiła to samo swojemu dziecku.
Bo z wychowaniem jest jak z bigosem.
Niby każdemu zależy na osiągnięciu konkretnego efektu, ale istnieje tysiące sposobów, jak tego dokonać. Nie ma jednej właściwej drogi. Podobnie, jak nie ma jednego przepisu na najlepszy bigos. Jedni dają dziczyznę i grzyby leśne, inni drób i pieczarki; jedni robią go jedynie na kiszonej kapuście, inni zarzekają się, że trzeba wymieszać ją ze świeżo poszatkowaną. I choć każdy smakuje inaczej, to każdy znajdzie swoich smakoszy, dla których właśnie TEN będzie najlepszy. Tak samo każdy rodzic znajdzie wytłumaczenie dlaczego uznaje swoją metodę wychowawczą za słuszną. Może więc nie warto podążać ślepo za „modą na wychowanie” tylko dlatego, że na listach bestsellerów pojawił się właśnie nowy poradnik, i ma go już Kowalska, Iksińska i sąsiadka spod czwórki. Może warto przyjrzeć się własnemu dziecku i zwyczajnie spróbować je poznać, by przekonać się, co u Was działa najlepiej? Czy ugotujesz bigos z przepisu sąsiadki, wiedząc, że nie są to Twoje smaki?… 😉 Zanim odpowiesz przecząco, zastanów się jednocześnie, czy na pewno chcesz sadzać swoje dziecko na „karnym jeżyku” tylko dlatego, że Zuzia od Kowalskich rzekomo oduczyła się w ten sposób grymaszenia przy stole… A może spróbujmy po prostu wychowania… na żywioł 😉